Od jakiegoś czasu obdzwaniałam rodzine i znajomych w nadziei, że ma ktoś pożyczyć rower. Jak to zwykle bywa, nadzieja matką naiwnych. Biadoliłam nawet nad biedronkowym, różowym tworem, którego koszt przerastał moje możliwości finansowe
I nagle stał sie cud.
Kilka dni temu dostałam telefon. Dzwonił mój M. Odebrałam i usłyszałam, że w komórce stoi rower i mogę sobie pojeździć. I faktycznie stał, a nawet nadal stoi, a ja do niego zęby szczerzę zadowolona z faktu jego bytności.
Używany, użyczony na czas bliżej nieokreślony. Tyle wiem, więcej informacji nie udało mi się wydębić.
Jako, że ostatni raz siedziałam na rowerze ponad 10 lat temu, to pierwsza wycieczka była krótka i niedaleka. Taka w celach zapoznawczych.
Przy okazji przeczytałam markę "Merida", ktora oczywiście mnie nic nie mówiła.
Wczoraj dziatwę zostawiłam pod opieką taty, a sama, o 7:00 rano, wsiadłam na rower i cel mniej wiecej sobie wyznaczyłam.
Dojechałam do skrzyżowania (wyjeżdżając z podwórka), rozejrzałam się i juz miałam przyspieszyć kiedy kątem oka ujrzałam wypadający zza drzewa samochód. Dałam po hamulcach. Rower gwałtownie się zatrzymał, a ja , nie opanowawszy roweru z gracją zaliczyłam glebę.
Widać upadek miałam dość efektowny, bo nagle przede mną cztery samochody stały, a kierowca pierwszego z nich przepraszał, że mnie tak przestraszył i kilkakrotnie pytał czy aby na pewno nic mi sie nie stało. Zasadniczo nic, bo przecież za nic w świecie nie przyznam się, że dość mocno zadkiem wyrżnęłam.
Publicznośc w końcu sie rozjechała, a ja mogłam kontynuować jazdę.
Myślę, że z 15 km pokonałam. Jak na pierwszy raz to dumna z siebie jestem, aczkolwiek rower jechał szybciej niż ja pedałowałam.
Na jakimś szybkim "speedzie" jechałam, bo za bardzo nie czułam pracujących mięśni nóg i żadnych zakwasów nie mam.
Jedyna pamiątka po wczorajszej jeździe to potężny siniak na prawym pośladku.
Poza tym musze przyznać, że jestem pod wrażeniem ścieżki rowerowej, którą nam zafundowano. Naprawde przyjemnie się jedzie, widoki cudne.
niedziela, 16 czerwca 2013
niedziela, 26 maja 2013
Przegonić słodycze precz!
Od dawna jestem słodyczomaniaczką, słodyczoholiczką, a więc uzależniona od słodyczy mam wątpliwą przyjemność być.
Mój M. ponad dwa lata temu rzucił palenie dzięki e-papierosowi.
Czemuż takiego cuda nie stworzono dla słodyczożerców?
Stwierdzam zatem z pełną odpowiedzialnością, że słodycze właśnie są moim najgorszym wrogiem na drodze do schudnięcia.
Mogę jeść warzywa, sałatki, zastąpić białe pieczywo ciemnym. Generalnie wszystkie zdrowsze zamienniki w większości wypadków bez problemów przyswajam.
Ale te cholerne słodycze trzymaja się mnie jak rzep psiego ogona.
I kiedy uda mi sie przez kilka dni oprzeć, ograniczać ogólnie żarcie czegokolwiek w nadmiernych ilościach, to przychodzi taki dzień, w którym przepadam z kretesem. Dzień, w którym zaczyna się tzw. PMS.
I wtedy chodzę, sznupię po kątach w poszukiwaniu czegokolwiek o zawartości cukru. Sporej zawartości najlepiej. Jak nie znajdę to wyciągam z lodówki cokolwiek byle zapchać apetyt na słodycze. No i chodzę i żrę. Wręcz do bólu żołądka.Wieczorem mam wyrzuty sumienia i obiecuję sobie, że od jutra ani grama. A gdzie tam. Ledwo otworzę gały już szukam. Staram się, żeby słodkości w domu nie było, ale czasem zdarza mi się coś kupić dla dzieci. No tak, tylko, że dzieci nie zdążą nawet powąchać, bo matka im zeżre.
Dziś było ciut lepiej, bo atak miałam tylko po obiedzie. Były w domu cuikierki. Z naciskiem na słowo były, bo oczywiście zeżarłam.
Tak być nie możę.
Zatem położyłam dzieci spać, siadłam i pomyślałam, że muszę coś z tym zrobić.
Odpaliłam neta i czytam i mądrości nabywam.
Po pierwsze: zapomnij o słodyczach light (podobno nie zawsze maja tak naprawdę mniej kalorii. Poza tym świadomość, że mniej kalorii ma 1 batonik to zjemy dwa lub trzy i...wcale na kaloriach nie oszczędzamy)
Po drugie: nie spieszymy się z jedzeniem. Podczas żucia wydziela się hormon zw.leptyną, który zmniejsza łaknienie
Po trzecie: jeśli jemy mięso to dla równowagi powinniśmy zjeść dużo warzyw (ekhm...tego nie wiedziałam)
po czwarte: jedz kiełki, które zawierają cukier powstający w procesie kiełkowania (o, proszę,też nie miałam świadomości)
Po piąte: ćwicz, biegaj, oddychaj głęboko,medytuj, aż...minie ochota na słodycze,
Po szóste: jedz słodkie warzywa (faktycznie, Judyta bez przerwy z marchewką chodziła.Może to i dobry pomysł)
Po siódme: jabłko zamiast batona, które zawiera ogrom witamin takich jak A, B1,B2, C, PP,które spalają tłuszcz
Po ósme: siemię lniane - zawira cynk, który reguluje uczucie sytosci i zapobiega napadom wilczego apetytu na słodycze,
Po dziewiąte: chrom, bez niego trudno utrzymać stały poziom glukozy we krwi (np.pić można napój sporządzony z 1 łyżeczki drożdży rozpuszczonych w szklance gorącego mleka). Z chromem jednak należy uważać, żeby z kolei nie przedobrzyć, bo możemy sobie zrobić więcej złego niż dobrego.
Przy chromie zatrzymałąm sie na dłużej, a konkretnie na objawach niedoboru chromu.
Objawami są: duży apetyt na słodycze, kłopoty z koncentracją, niezrozumiałe zmęczenie i częste bieganie do toalety.
O żesz...przy wszystkich tych objawach mogę sobie odhaczyć tzw." ptaszka"
Szperam dalej w internecie, ale już pod kątem chromu.
I o chromie właśnie będzie kolejny post
Mój M. ponad dwa lata temu rzucił palenie dzięki e-papierosowi.
Czemuż takiego cuda nie stworzono dla słodyczożerców?
Stwierdzam zatem z pełną odpowiedzialnością, że słodycze właśnie są moim najgorszym wrogiem na drodze do schudnięcia.
Mogę jeść warzywa, sałatki, zastąpić białe pieczywo ciemnym. Generalnie wszystkie zdrowsze zamienniki w większości wypadków bez problemów przyswajam.
Ale te cholerne słodycze trzymaja się mnie jak rzep psiego ogona.
I kiedy uda mi sie przez kilka dni oprzeć, ograniczać ogólnie żarcie czegokolwiek w nadmiernych ilościach, to przychodzi taki dzień, w którym przepadam z kretesem. Dzień, w którym zaczyna się tzw. PMS.
I wtedy chodzę, sznupię po kątach w poszukiwaniu czegokolwiek o zawartości cukru. Sporej zawartości najlepiej. Jak nie znajdę to wyciągam z lodówki cokolwiek byle zapchać apetyt na słodycze. No i chodzę i żrę. Wręcz do bólu żołądka.Wieczorem mam wyrzuty sumienia i obiecuję sobie, że od jutra ani grama. A gdzie tam. Ledwo otworzę gały już szukam. Staram się, żeby słodkości w domu nie było, ale czasem zdarza mi się coś kupić dla dzieci. No tak, tylko, że dzieci nie zdążą nawet powąchać, bo matka im zeżre.
Dziś było ciut lepiej, bo atak miałam tylko po obiedzie. Były w domu cuikierki. Z naciskiem na słowo były, bo oczywiście zeżarłam.
Tak być nie możę.
Zatem położyłam dzieci spać, siadłam i pomyślałam, że muszę coś z tym zrobić.
Odpaliłam neta i czytam i mądrości nabywam.
Po pierwsze: zapomnij o słodyczach light (podobno nie zawsze maja tak naprawdę mniej kalorii. Poza tym świadomość, że mniej kalorii ma 1 batonik to zjemy dwa lub trzy i...wcale na kaloriach nie oszczędzamy)
Po drugie: nie spieszymy się z jedzeniem. Podczas żucia wydziela się hormon zw.leptyną, który zmniejsza łaknienie
Po trzecie: jeśli jemy mięso to dla równowagi powinniśmy zjeść dużo warzyw (ekhm...tego nie wiedziałam)
po czwarte: jedz kiełki, które zawierają cukier powstający w procesie kiełkowania (o, proszę,też nie miałam świadomości)
Po piąte: ćwicz, biegaj, oddychaj głęboko,medytuj, aż...minie ochota na słodycze,
Po szóste: jedz słodkie warzywa (faktycznie, Judyta bez przerwy z marchewką chodziła.Może to i dobry pomysł)
Po siódme: jabłko zamiast batona, które zawiera ogrom witamin takich jak A, B1,B2, C, PP,które spalają tłuszcz
Po ósme: siemię lniane - zawira cynk, który reguluje uczucie sytosci i zapobiega napadom wilczego apetytu na słodycze,
Po dziewiąte: chrom, bez niego trudno utrzymać stały poziom glukozy we krwi (np.pić można napój sporządzony z 1 łyżeczki drożdży rozpuszczonych w szklance gorącego mleka). Z chromem jednak należy uważać, żeby z kolei nie przedobrzyć, bo możemy sobie zrobić więcej złego niż dobrego.
Przy chromie zatrzymałąm sie na dłużej, a konkretnie na objawach niedoboru chromu.
Objawami są: duży apetyt na słodycze, kłopoty z koncentracją, niezrozumiałe zmęczenie i częste bieganie do toalety.
O żesz...przy wszystkich tych objawach mogę sobie odhaczyć tzw." ptaszka"
Szperam dalej w internecie, ale już pod kątem chromu.
I o chromie właśnie będzie kolejny post
zdjęcie ze strony bezpowodu.com |
niedziela, 28 kwietnia 2013
Oczywiście, że kupiłam i...
Mój ulubiony kioskarz już od trzech tygodni wiedział, że ma mieć dla mnie egzemplarz Women's Health.
Zatem w piątek, 26 kwietnia, po odprowadzeniu dzieci do przedszkola i żłobka zjawiłam się w kiosku, przestępując niecierpliwie z nogi na nogę. Był. Szczęśliwa i ciekawa wielce przyspieszyłam obroty i zjawiłam się w domu wcześniej niżzwykle, nie robiąc nawet pozostałych zakupów.
Dałam sobie na wstrzymanie do momentu zrobienia sobie kawki, po czym siadłam i zajrzałam.
Pierwsze wrażenie...objętościowo jak lubię,138 stron + dodatek Uroda.
I ten dodatek trochę mnie zeźlił. Nie przez sam fakt bycia dodatkiem, ale, że do góry nogami,bo on zaczyna się od tyłka strony, ale o tym dowiedziałam się jak doszłam do końca części zasadniczej.
Nie lubię takich dziwolągów.
Da się jednak przeżyć.
Poza tym jeszcze nie podoba mi się forma przedstawiania ćwiczeń. Zastanawiałam się przez chwilę czy nie powinnam poszukać lupy, żeby lepiej się przyjrzeć. Za małe! Zdecydowanie jestem na nie!
Kobietą pierwszego numeru WH jest Agnieszka Cegielska. Gdzieś coś mi brzęczało, że nazwisko nieobce, ale, w pierwszej chwili, z pogodynką nie skojarzyłam. Czy to trafny wybór? Przyznaję, że mnie osobiście twarze w jakichkolwiek magazynach nie przeszkadzają. Nie zastanawiam się czy ich miejsce jest akuratne tu i teraz. Jest to jest, po prostu przyjmuję do wiadomości i się nie czepiam zasadności wyboru tej a nie innej osoby na okładkę.
Nie będę streszczać zawartości, bo szczerze mówiąc (pisząc)jeszcze nie wszystko przeczytałam.
Ogólnie jednak magazyn podoba mi się i zamierzam kolejne numery nabywać.
Czytałam różne opinie na temat pierwszego numeru WH, wiele czytelniczek porównuję z męskim odpowiednikiem Men's Health i czuje się pierwszym numerem rozczarowana. Ja nie porównuję, bo nie znam.
Może dlatego generalnie odbieram WH pozytywnie.
Zatem w piątek, 26 kwietnia, po odprowadzeniu dzieci do przedszkola i żłobka zjawiłam się w kiosku, przestępując niecierpliwie z nogi na nogę. Był. Szczęśliwa i ciekawa wielce przyspieszyłam obroty i zjawiłam się w domu wcześniej niżzwykle, nie robiąc nawet pozostałych zakupów.
Dałam sobie na wstrzymanie do momentu zrobienia sobie kawki, po czym siadłam i zajrzałam.
Pierwsze wrażenie...objętościowo jak lubię,138 stron + dodatek Uroda.
I ten dodatek trochę mnie zeźlił. Nie przez sam fakt bycia dodatkiem, ale, że do góry nogami,bo on zaczyna się od tyłka strony, ale o tym dowiedziałam się jak doszłam do końca części zasadniczej.
Nie lubię takich dziwolągów.
Da się jednak przeżyć.
Poza tym jeszcze nie podoba mi się forma przedstawiania ćwiczeń. Zastanawiałam się przez chwilę czy nie powinnam poszukać lupy, żeby lepiej się przyjrzeć. Za małe! Zdecydowanie jestem na nie!
Kobietą pierwszego numeru WH jest Agnieszka Cegielska. Gdzieś coś mi brzęczało, że nazwisko nieobce, ale, w pierwszej chwili, z pogodynką nie skojarzyłam. Czy to trafny wybór? Przyznaję, że mnie osobiście twarze w jakichkolwiek magazynach nie przeszkadzają. Nie zastanawiam się czy ich miejsce jest akuratne tu i teraz. Jest to jest, po prostu przyjmuję do wiadomości i się nie czepiam zasadności wyboru tej a nie innej osoby na okładkę.
Nie będę streszczać zawartości, bo szczerze mówiąc (pisząc)jeszcze nie wszystko przeczytałam.
Ogólnie jednak magazyn podoba mi się i zamierzam kolejne numery nabywać.
Czytałam różne opinie na temat pierwszego numeru WH, wiele czytelniczek porównuję z męskim odpowiednikiem Men's Health i czuje się pierwszym numerem rozczarowana. Ja nie porównuję, bo nie znam.
Może dlatego generalnie odbieram WH pozytywnie.
niedziela, 31 marca 2013
Wstydliwy czas podsumowań.
Niestety, fakt stał się faktem. Dałam...ciała.
Przestałam trenować na siłowni. Na to akurat wpływu nie mam, póki do pracy nie pójdę. Są ważniejsze wydatki. I na siłownię po prostu mnie nie stać.
Czas chorób moich i dzieci też nie sprzyjał.
Nie sprzyjały również przygotowania do Świąt.
Jedyny plus choroby mojego syna, to moje minus 1,5 kg na szpitalnym wikcie. Dodam, że w dwie doby. Po prostu nie jadłam, a to co zjadłam wydaliłam z siebie w trybie natychmiastowym i niekontrolowanym.
Można zatem powiedzieć, że te poszpitalne -1,5kg daje mi nowy start.
Nie zamierzam odpuścić. O, nie! Bo jak odpuszczę, to po mnie.
Ostatnio głośno opolskiej edycji
Women's Health,która ukaże się już, albo jak dla mnie dopiero 26 kwietnia
Oczywiście zamierzam zakupić.
Przez krótki czas, może sześć czy siedem numerów tylko, ukazywała się Fitness Woman.
Teraz jestem stałą czytelniczką Shape.
oraz Superlinii
Jak widać na wyżej załączonych obrazkach, mam skąd czerpać wiedzę i informacje o ćwiczeniach i żywieniu. Prawidłowym żywieniu. Dąłączyc do tego internet, portale, strony i blogi o tematyce fitness i mozna działać.
Pora zacząć znowu od nowa.
Przestałam trenować na siłowni. Na to akurat wpływu nie mam, póki do pracy nie pójdę. Są ważniejsze wydatki. I na siłownię po prostu mnie nie stać.
Czas chorób moich i dzieci też nie sprzyjał.
Nie sprzyjały również przygotowania do Świąt.
Jedyny plus choroby mojego syna, to moje minus 1,5 kg na szpitalnym wikcie. Dodam, że w dwie doby. Po prostu nie jadłam, a to co zjadłam wydaliłam z siebie w trybie natychmiastowym i niekontrolowanym.
Można zatem powiedzieć, że te poszpitalne -1,5kg daje mi nowy start.
Nie zamierzam odpuścić. O, nie! Bo jak odpuszczę, to po mnie.
Ostatnio głośno opolskiej edycji
Women's Health,która ukaże się już, albo jak dla mnie dopiero 26 kwietnia
zdjęcie z fanpage Woman,s Health na Facebooku |
Kiedyś namiętnie kupowałam Lady Fitness, której już od dawna nie ma na rynku.
Przez krótki czas, może sześć czy siedem numerów tylko, ukazywała się Fitness Woman.
Teraz jestem stałą czytelniczką Shape.
zdjęcie z fanpage SHAPE na facebooku. |
zdjecie ze strony superlinia.pl |
Pora zacząć znowu od nowa.
środa, 13 marca 2013
Ktoś chętny?
W ostatnim poście wspominałam o moim kuzynie, który zgubił całkiem sporo, bo aż 22 kg zbędnego tłuszczowego balastu.
Dieta to jedno, a ruch to drugie. biega i z tego co wiem robi to systematycznie i wytrwale.
Jest jeszcze coś.
Tak, tak. P. jest Morsem i jest obecny na tym filmie.
Ja zamarzam patrząc przed monitorem, ale może ktoś chętny?
Prawda, że robi wrażenie?
Dieta to jedno, a ruch to drugie. biega i z tego co wiem robi to systematycznie i wytrwale.
Jest jeszcze coś.
Tak, tak. P. jest Morsem i jest obecny na tym filmie.
Ja zamarzam patrząc przed monitorem, ale może ktoś chętny?
Prawda, że robi wrażenie?
poniedziałek, 4 marca 2013
Moja motywacja.
Jakiś czas temu moja rodzicielka przekazała mi rodzinnego newsa, że bliska mi osoba w rodzinie pięknie schudła. Postanowiłam zatem odwiedzić, obejrzeć i ocenić :)
Mojego brata ciotecznego ostatnio widziałam kilka miesięcy temu, więc na jego widok dość długo zbierałam szczękę z podłogi. O cholera! On nic nie gadał tylko się za siebie wziął.
22 kilogramy w 3,5 miesiąca!
Pod okiem fachowca-dietetyka.
Ale mnie zmotywował jego widok.
Ja też tak chcę!
Niestety przez chorobę zaprzepaściłam te nikłe efekty, które miałam ćwicząc na siłowni. W tej chwili jestem w trakcie leczenia zatok i póki nie zrobię z tym porządku muszę uważać z ćwiczeniami.Mam nadzieję, że leki zadziałają na tyle szybko, że lada dzień ruszę swoje szanowne cztery litery.
Mam ochotę na skalpel Ewy Chodakowskiej. Opinie słyszę o tym programie tak różne i sprzeczne, że sama muszę się przekonać czy mi on odpowiada.
Siedząc przed kompem i oglądając mam wrażenie, że ćwiczenia są proste, łatwe i przyjemne.
Myślę jednak, że to tylko złudzenie.
Nie mogę się doczekać, aż zacznę ćwiczyć.
A z dietą nadal problem.Generalnie ja muszę mieć w jadłospisie wszystko. Jak coś zakazane to ja na pewno będę miała zwiększony na to apetyt.
Coś wymyślę.
Ostatnio, na jakimś blogu czytałam o omlecie z bananem...Chyba sobie go zrobię na jutrzejsze śniadanie. Skoro mi smak wrócił (a wrócił) to mogę poszaleć, choć pojęcia nie mam ile taki omlet może mieć kalorii.
Mojego brata ciotecznego ostatnio widziałam kilka miesięcy temu, więc na jego widok dość długo zbierałam szczękę z podłogi. O cholera! On nic nie gadał tylko się za siebie wziął.
22 kilogramy w 3,5 miesiąca!
Pod okiem fachowca-dietetyka.
Ale mnie zmotywował jego widok.
Ja też tak chcę!
Niestety przez chorobę zaprzepaściłam te nikłe efekty, które miałam ćwicząc na siłowni. W tej chwili jestem w trakcie leczenia zatok i póki nie zrobię z tym porządku muszę uważać z ćwiczeniami.Mam nadzieję, że leki zadziałają na tyle szybko, że lada dzień ruszę swoje szanowne cztery litery.
Mam ochotę na skalpel Ewy Chodakowskiej. Opinie słyszę o tym programie tak różne i sprzeczne, że sama muszę się przekonać czy mi on odpowiada.
Siedząc przed kompem i oglądając mam wrażenie, że ćwiczenia są proste, łatwe i przyjemne.
Myślę jednak, że to tylko złudzenie.
Nie mogę się doczekać, aż zacznę ćwiczyć.
A z dietą nadal problem.Generalnie ja muszę mieć w jadłospisie wszystko. Jak coś zakazane to ja na pewno będę miała zwiększony na to apetyt.
Coś wymyślę.
Ostatnio, na jakimś blogu czytałam o omlecie z bananem...Chyba sobie go zrobię na jutrzejsze śniadanie. Skoro mi smak wrócił (a wrócił) to mogę poszaleć, choć pojęcia nie mam ile taki omlet może mieć kalorii.
niedziela, 3 marca 2013
Stanęłam w miejscu.
Od półtora tygodnia nie robię nic. Cierpię. Prawdopodobnie zatoki. Do tego brak smaku i węchu,więc jem co pod ręką.
Jutro kierunek lekarz i mam nadzieję, że odpowiednia diagnoza i leczenie odpędzą ten cholerny ból glowy.
Półtora tygodnia bez ćwiczeń i jedzenie co popadnie i już widzę negatywne skutki. Ale to nic, dam czadu na pewno tylko niech przestanie mnie ta głowa boleć.
Jutro kierunek lekarz i mam nadzieję, że odpowiednia diagnoza i leczenie odpędzą ten cholerny ból glowy.
Półtora tygodnia bez ćwiczeń i jedzenie co popadnie i już widzę negatywne skutki. Ale to nic, dam czadu na pewno tylko niech przestanie mnie ta głowa boleć.
niedziela, 17 lutego 2013
Callanetics
W zamierzchłych czasach lat 90-tych XX wieku panowała moda na callanetics. Pamiętam, że udało mi się zdobyć trening na kasecie video, gdzie prowadzącą była sama twórczyni owego zestawu czyli Callan Pinckney. I ten trening mi odpowiadał. Później dorwałam kasetę z prowadzącą Mariolą Bojarską i tez ćwiczyłam
Tak czy siak wraz zmoją psiapsiółą zmagałyśmy się z nadprogramowymi kilogramami (jak zwykle zresztą), postanowiłysmy zatem i to cudo przetestować.Oczywiście o internecie i innych "jutubach" to wtedy nikt nie słyszał, a jak już to nieliczni. Zatem kaseta video była wtedy szczytem techniki.
Brałyśmy zatem krzesła z kuchni i dawałyśmy czadu...Eee,z tym czadem to przesadziłam, bo callanetics to ćwiczenia powolne i niemalże nudne, ale przy tym intensywnie angażują ćwiczone mięśnie.
Ćwiczenia polegają na krótkich, dynamicznych i powtarzanych wielokrotnie ruchach.
Podobno godzina callaneticsu daje tyle samo co 20 godzin aerobiku.
Na You Tube znalazłam całkiem sporo inspiracji, w tym także pełny program Marioli Bojarskiej właśnie
Ćwiczenia wydają się być proste i tak naprawdę są, ale ilość powtórzeń powoduje, że dają wycisk.
Kto nie zna, a ma ochotę spróbować to do dzieła
Tak czy siak wraz zmoją psiapsiółą zmagałyśmy się z nadprogramowymi kilogramami (jak zwykle zresztą), postanowiłysmy zatem i to cudo przetestować.Oczywiście o internecie i innych "jutubach" to wtedy nikt nie słyszał, a jak już to nieliczni. Zatem kaseta video była wtedy szczytem techniki.
Brałyśmy zatem krzesła z kuchni i dawałyśmy czadu...Eee,z tym czadem to przesadziłam, bo callanetics to ćwiczenia powolne i niemalże nudne, ale przy tym intensywnie angażują ćwiczone mięśnie.
Ćwiczenia polegają na krótkich, dynamicznych i powtarzanych wielokrotnie ruchach.
Podobno godzina callaneticsu daje tyle samo co 20 godzin aerobiku.
Na You Tube znalazłam całkiem sporo inspiracji, w tym także pełny program Marioli Bojarskiej właśnie
Ćwiczenia wydają się być proste i tak naprawdę są, ale ilość powtórzeń powoduje, że dają wycisk.
Kto nie zna, a ma ochotę spróbować to do dzieła
sobota, 2 lutego 2013
Znienawidzona oponka
Patrzę na te dziewoje z tzw. sześciopakami na swoich brzuchach i wzdycham. Z zadrości wzdycham, bo ta część mojego ciała jest dla mnie najbardziej denerwującą częścią mego ciała. Rzadko kiedy stoi w miejscu. Raczej trzęsie się jak galareta i wyłazi ze spodni dodatkowo uwypuklona. Jaki debil wymyślił biodrówki? Z drugiej strony też nie zabłysłam inteligencją kupując takowe. Chyba jakiegoś zaćmienia dostałam w sklepowej przymierzalni. Każda rozsądnie myśląca kobieta wie, że w takich sklepach lustra wyszczuplają. Mnie też wyszczupliło i przy okazji ogłupiło i zakupu dokonałam. Dopóki nosiłam do nich luźne bluzy i swetry to jeszcze trzymałam się szatniowej wizji, ale kiedy trzeba było, a raczej zachciało się przyodziadź bardziej obciły przyodziewek to oczom mym ukazała się PRAWDA.
Ot, głupia ja.
Na szczęście za siebie się wzięłam i na siłownię wędruję i tam trenuję.
Tylko coś nie tak z ćwiczeniami na brzuch, bo oprócz pierwszych dni to żadnych zakwasów ani nic nie czuję. Czuję natomiast niedosyt.
Niedosyt ćwiczeń na tawłaśnie partię ciała
Co ja wiem o mięśniach brzucha?
Właściwie to niewiele.
zdęcie ze strony rehastudio.pl |
Ćwiczyć!
To takie proste.
Problem w tym, że ćwiczenia, które mi aplikują na siłowni są dla mnie troszkę a nawet bardzo nudne i wolałabym sobie je pourozmaicać.
Stąd ten post
Wiem, że na innych blogach zachwalane są instruktorki rodem z Ameryki, tudzież innego obcojęzycznego kraju, ale ja wolę ćwiczyć i rozumieć co do mnie mówią. Co wcale nie oznacza, że nie zmienię zdania, bo w końcu tylko krowa nie zmienia poglądów.
Jestem kobietą czterdziestoletnią, więc jak uprawiałam jeszcze szkolna naukę to radośnie uczyliśmy się języka rosyjskiego, a dodatkowe oceny pozytywne zbierałyśmy zapisując się do tzw. kółka TPPR (dla niewtajemniczonych: Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej).
No cóż, nawet tego języka od ukończenia szkoły czynnie nie użytkowałam, więc wstyd sie przyznać, ale mówię i rozumiem tylko po polsku.
Wszystko fajnie, bo ćwiczę, ale z dietą porażka na maksa. I jeśli szybko tego nie zmienię to marnie to swoje odchudzanie widzę :(
Na początek zastosuję radę Ewy Chodakowskiej i zacznę zapisywać czym się obżeram, żeby sie tego z jadłospisu pozbyć.
czwartek, 24 stycznia 2013
Nadrabiam zaległości.
W sobotę trochę zaniemogłam. Na fervexie ciągnę. Do wtorku dwa razy dziennie. Od wczoraj tylko na noc. Dziś zatem wiedziona chęcią wypocenia i nadrobienia zalgłości (och, gdyby tak rzeczywiście można było te zaległości nadrobić ) pobiegłam na siłownię.
Przyznam, że dawałam z siebie 150% mocy!
Wymiękłam na rowerze. Nie przejechałam przewidzianego czasu, bo zaczeło mi sie mega nudzić! Głupio nie?
Jedna z babeczek podpowiedziała, że ona do tych nudnych ćwiczeń, bierze sobie książkę! Może to niegłupi pomysł? Muszę spróbować.
Zauważyłam również (niekoniecznie dzisiaj), że kilka pań korzysta z tzw. pasów neoprenowych
zdjęcie ze strony mmo.pl |
Wiedziona ciekawością cóż to za cudo, postanowiłam poczytać na ten temat co nieco.
Okazuje się, że pas neoprenowy przyspiesza pocenie się, wykorzystując naturalne ciepło organizmu. Tym samym cały metabolizm gwałtownie przyspiesza zwiększając spalanie tkanki tłuszczowej.
Oczywiście najlepsze efekty są przy ćwiczeniach i wykonywaniu aktywnych czynności, ale podobno jadąc samochodem owinięci pasem też fundujemy sobie działanie wyszczuplające.
Kolejne informacje perfidnie kopiuję ze strony mmo.pl, bo nie chce mi się przepisywać, a nie będę udawać, że wiem więcej niż wiem i sama tworzyć nic nie zamierzam :)
Dodatkowe informacje:
- jest prostym i rewelacyjnym środkiem do osiągnięcia wymarzonej przez Ciebie figury,
- najlepsze efekty przynosi systematyczne stosowanie,
- uprawianie codziennych ćwiczeń z założonym pasem wzmacnia efekt redukcji tkanki tłuszczowej do 30%,
- pas jest również skuteczny przy kształtowaniu ud i ramion,
- używanie pasa daje każdemu gwarancje zachowania zgrabnej i szczupłej sylwetki przez całe lata,
- zapobiega powstawaniu rozstępów
- likwidacja zbędnych uwypukleń pod obcisłą odzieżą itp.,
- znaczne zmniejszenie opuchlizny u osób z przepukliną,
- doskonały przy walce z cellulitem i "pomarańczową" skórką,
- rozgrzewa miejsca bolące (np. korzonki).
Uwagi producenta:
- Ubrania neoprenowe nie są polecane osobom o wrażliwej skórze,
- Przed pierwszym użyciem wskazane jest upranie pasa,
- Po każdorazowym użyciu pasa, zaleca się wzięcie prysznica, aby uniknąć ewentualnych podrażnień skóry,
- Nie należy nosić pasów neoprenowych podczas snu,
- Jeśli w trakcie użytkowania wystąpi reakcja alergiczna, trzeba natychmiast zaprzestać noszenia pasa neoprenowego.
Czyszczenie:
- Po każdym użyciu pasa neoprenowego spłucz wodą i pozostaw do wyschnięcia.
- Pas odchudzające Fitplay pierz ręcznie – w letniej wodzie z dodatkiem delikatnych środków piorących (bardzo dokładnie spłukując). Susz w temperaturze pokojowej. (Nie należy prać w pralce ani też suszyć ich w suszarce automatycznej.)
Oczywiście na tej stronie zachwalają konkretny produkt, konkretnej firmy, ale inne zapewne działają podobnie.
Po przeczytaniu ja działa, jak przyspiesza, jak wyszczupla i w ogóle jaki jest boski, postanowiłam go mieć. I mam!
Dziś zatem w owym pasie ćwiczyłam.
I jedno na pewno mogę stwierdzić, że byłam pod tym pasem mokrusieńka. Także na pewno przyspiesza pocenie. Na inne efekty niestety musze dłużej poczekać.
Przy okazji dowiedziałam się, że są również spodenki neoprenowe (do tej pory żyłam w kompletnej nieświadomości )
zdjecie ze strony mmo.pl |
Może kiedyś i na nie się skuszę ? Kto wie?
środa, 16 stycznia 2013
Jestem,ćwiczę
Jak kto ciekawy to informuję, że grzecznie odwiedzam siłownię. Średnia w tym tygodniu wyszła mi 5x.
Dziś mam przerwę na regenerację (zalecenie instruktorki).
Oczywiście przerwy nie wykorzystuję na leżenie bykiem (bądź krową) na kanapie, ale na wysprzątanie mieszkania.
Z ciekawości na wadze stanęłam i owszem, nawet stwierdziłam, że jest mnie ciut mniej, ale zasadniczo wagowo postanowiłam spowiadać się miesięcznie, zarówno samej sobie, jak i osobom moich poczynań ciekawych.
Z siłowni mam już swoje ulubione ćwiczenia. Nie miałam świadomości, że tak lubię orbitrek i to właśnie na nim zaczynam i kończę trening. Przeważnie. Czasami, na siłę, siadam na rowerek stacjonarny, ale jest to dla mnie droga przez mękę. Jak juz mam jeździć na rowerze, to nie w zamknietym pomieszczeniu.
Chcę jeszcze wspomnieć o jednej pani, która uczęszcza na siłownię. Pierwszy raz spotkałam ją na swoim pierwszym treningu siłowym. Maszerowała na bieżni. Podczas mojego treningu spokojnie ze 25-30 minut, a maszerowała już jak przyszłam. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że pani ta ma skończone 83 lata!
Jak sie dowiedziałam to po pierwsze dość długo zbierałam szczękę z podłogi, a po drugie byłam pełna podziwu. Żeby mnie się tak chciało w jej wieku.
Oczywiście na koniec każdego treningu masuję swoje dupsko na cud maszynie, wspomnianej we wcześniejszym poście o TU
Postanowiłam troszkę pogrzebać w necie na jej temat, bo przyznaję, że masaż przynosi niebywałą ulgę zmęczonym treningiem mięśniom.
Znalazłam to i owo TUTAJ.
Dowiedziałam sie zatem, że szybkie wibracje powodują szybkie skurcze i rozkurcze mięśni, prawie jak w trakcie treningu, ale inaczej. Nie napisano, a ja nie wnikam z czego ta inność wynika, bo kolejna informacja mówi, że wibromasażer zmusza do pracy aż 98% mięśni! A to już powiało wielkością!
Czytamy dalej i dowiadujemy się, że niższa intensywność wibracji pozwala zregenerować mięśnie po wysiłku, a wyższa stymulować te głębiej położone, których podczas wysiłku "nie ruszamy".
Kolejne informacje są równiez ciekawe::
- pozbywamy się tkanki tłuszczowej,
- przeciwdziałamy osteoporozie
- poprawiamy dzięki wibracjom przepływ krwi i limfy dzieki czemu pozbywamy się produktów przemiany materii,
- wzmacniamy tym samym odporność
A także:
- mamy sznasę ujędrnić skórę i przegonić precz tzw. "skórkę pomarańczową" czyli cellulit
Jak dla mnie całkiem spora dawka pozytywnych działań, więc tym bardziej chętnie korzystać z dobrodziejstw wibromasażera zamierzam.
Dziś mam przerwę na regenerację (zalecenie instruktorki).
Oczywiście przerwy nie wykorzystuję na leżenie bykiem (bądź krową) na kanapie, ale na wysprzątanie mieszkania.
Z ciekawości na wadze stanęłam i owszem, nawet stwierdziłam, że jest mnie ciut mniej, ale zasadniczo wagowo postanowiłam spowiadać się miesięcznie, zarówno samej sobie, jak i osobom moich poczynań ciekawych.
Z siłowni mam już swoje ulubione ćwiczenia. Nie miałam świadomości, że tak lubię orbitrek i to właśnie na nim zaczynam i kończę trening. Przeważnie. Czasami, na siłę, siadam na rowerek stacjonarny, ale jest to dla mnie droga przez mękę. Jak juz mam jeździć na rowerze, to nie w zamknietym pomieszczeniu.
Chcę jeszcze wspomnieć o jednej pani, która uczęszcza na siłownię. Pierwszy raz spotkałam ją na swoim pierwszym treningu siłowym. Maszerowała na bieżni. Podczas mojego treningu spokojnie ze 25-30 minut, a maszerowała już jak przyszłam. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że pani ta ma skończone 83 lata!
Jak sie dowiedziałam to po pierwsze dość długo zbierałam szczękę z podłogi, a po drugie byłam pełna podziwu. Żeby mnie się tak chciało w jej wieku.
Oczywiście na koniec każdego treningu masuję swoje dupsko na cud maszynie, wspomnianej we wcześniejszym poście o TU
Postanowiłam troszkę pogrzebać w necie na jej temat, bo przyznaję, że masaż przynosi niebywałą ulgę zmęczonym treningiem mięśniom.
Znalazłam to i owo TUTAJ.
Dowiedziałam sie zatem, że szybkie wibracje powodują szybkie skurcze i rozkurcze mięśni, prawie jak w trakcie treningu, ale inaczej. Nie napisano, a ja nie wnikam z czego ta inność wynika, bo kolejna informacja mówi, że wibromasażer zmusza do pracy aż 98% mięśni! A to już powiało wielkością!
Czytamy dalej i dowiadujemy się, że niższa intensywność wibracji pozwala zregenerować mięśnie po wysiłku, a wyższa stymulować te głębiej położone, których podczas wysiłku "nie ruszamy".
Kolejne informacje są równiez ciekawe::
- pozbywamy się tkanki tłuszczowej,
- przeciwdziałamy osteoporozie
- poprawiamy dzięki wibracjom przepływ krwi i limfy dzieki czemu pozbywamy się produktów przemiany materii,
- wzmacniamy tym samym odporność
A także:
- mamy sznasę ujędrnić skórę i przegonić precz tzw. "skórkę pomarańczową" czyli cellulit
Jak dla mnie całkiem spora dawka pozytywnych działań, więc tym bardziej chętnie korzystać z dobrodziejstw wibromasażera zamierzam.
czwartek, 10 stycznia 2013
Zaliczyłam!
Oświadczam wszem i wobec, że dziś zaliczyłam po raz pierwszy siłownię.
Godzina intensywnego treningu pod okiem instruktora.
Kobietka rozpisała mi trening, a właściwie trzy treningi. Zaznaczyłam tylko, że nie znoszę bieżni, co miła pani uwzględniła rozpisując w treningu orbitrek i rowerek na zmianę. Wyraziłam chęć chodzenia co najmniej czery razy w tygodniu i obym w tym postanowieniu wytrwała.
Wrażenia?
Podoba mi się wystrój, a to już dużo. Przestrzeń niewielka, ale zagospodarowana dobrze.
Muzyka dodaje "pałeru".
Na końcu każdego treningu widnieje tajemniczy: masaż.
Byłam go bardzo ciekawa.
Przyznam, że z braku kondycji (ćwiczonka w domu absolutnie nie przygotowały mnie na tego typu trening) na koniec czułam jak trzęsą mi się mięśnie, ale wytrwałam.
Instruktorka spytała nawet czy ćwiczyłam wcześniej, bo dość dobrze radziłam sobie technicznie i z oddechem. A jasne, że tak, a że było to kilkanaście lat temu to juz taki mały drobiazg.
Wreszcie ćwiczenia zakończyłam i udałam sie na zasłużony masaż
Masażer wygląda mniej więcej tak.
Po raz pierwszy miałam do czynienia z taką maszynerią, więc byłam ciekawa co to za zabawka.
Po 10 minutach masowania różnych części ciała czułam przeogromną ulgę dla zmaltretowanych mięśni.
Jedyne co mnie zaskoczyło w treningu to brak rozciągania na koniec. Poza tym ćwicząc, jednocześnie świetnie się bawiłam.
Jutro melduję się ponownie w klubie.
Gorzej natomiast z dietą. Jakoś pomysłów na tanie i szybkie dania dietetyczne mi brak, ale cały czas nad tym pracuję ograniczając po prostu posiłki, które spożywam.
A dziś to w ogóle dieta poszła się paść za sprawą...
...takiego oto torta mojego synka, który to dziś skończył 4 lata.
Zjadłam dwa kawałki, przyznaję, ale biczować się nie zamierzam.
Był pyszny.
Zatem jutro również dietetycznie wracam do gry .
Godzina intensywnego treningu pod okiem instruktora.
Kobietka rozpisała mi trening, a właściwie trzy treningi. Zaznaczyłam tylko, że nie znoszę bieżni, co miła pani uwzględniła rozpisując w treningu orbitrek i rowerek na zmianę. Wyraziłam chęć chodzenia co najmniej czery razy w tygodniu i obym w tym postanowieniu wytrwała.
Wrażenia?
Podoba mi się wystrój, a to już dużo. Przestrzeń niewielka, ale zagospodarowana dobrze.
Muzyka dodaje "pałeru".
Na końcu każdego treningu widnieje tajemniczy: masaż.
Byłam go bardzo ciekawa.
Przyznam, że z braku kondycji (ćwiczonka w domu absolutnie nie przygotowały mnie na tego typu trening) na koniec czułam jak trzęsą mi się mięśnie, ale wytrwałam.
Instruktorka spytała nawet czy ćwiczyłam wcześniej, bo dość dobrze radziłam sobie technicznie i z oddechem. A jasne, że tak, a że było to kilkanaście lat temu to juz taki mały drobiazg.
Wreszcie ćwiczenia zakończyłam i udałam sie na zasłużony masaż
Masażer wygląda mniej więcej tak.
Po raz pierwszy miałam do czynienia z taką maszynerią, więc byłam ciekawa co to za zabawka.
Po 10 minutach masowania różnych części ciała czułam przeogromną ulgę dla zmaltretowanych mięśni.
Jedyne co mnie zaskoczyło w treningu to brak rozciągania na koniec. Poza tym ćwicząc, jednocześnie świetnie się bawiłam.
Jutro melduję się ponownie w klubie.
Gorzej natomiast z dietą. Jakoś pomysłów na tanie i szybkie dania dietetyczne mi brak, ale cały czas nad tym pracuję ograniczając po prostu posiłki, które spożywam.
A dziś to w ogóle dieta poszła się paść za sprawą...
...takiego oto torta mojego synka, który to dziś skończył 4 lata.
Zjadłam dwa kawałki, przyznaję, ale biczować się nie zamierzam.
Był pyszny.
Zatem jutro również dietetycznie wracam do gry .
środa, 9 stycznia 2013
Ależ to była niespodzianka!
Dzisiejszego ranka myślałam, że mojemu M. nakopię do czterech liter. Powód? Z uporem maniaka wylegiwał się w pokoju, który jest jednocześnie pokojem telewizyjnym, sypialnią, a także w kącie stoi sobie komputer.
Nie mogłam poćwiczyć, bo nie chciał się ewakuowac do pokoju dzieci.
Ale się zeźliłam!
To ja tu próbuję coś ze swoim puszystym ciałem zrobić, a on mi na złość!
Później pomyślałam sobie, że przeciez sama mogłam pójśc do dziecięcego pokoju i tam poćwiczyć, ale złość przyćmiła zdrowy rozsądek i zamuliła jakość funkcjonowania mózgu. W pełni mi mózg zatrybił jak byłam na mieście. Tym samym dziś nie ćwiczyłam. Oczywiście, usprawiedliwiając siebie, zwalałam winę na M.
Po 17:00 otrzymałam od M. małą, niepozorną kartę.
Wzięłam do ręki i...i okazało się, że ta mała niepozorna karta była...dwumiesięcznym karnetem na siłownię!!!!
Yupiiijaaaajejjjjj!!!!!
Ależ mi zrobił niespodziankę. Oczywiście został wyściskany i wycałowany aż miał dość.
Jutro rano lecę zatem na siłownię!!!
W zamierzchłych latach 90-tych XX wieku, byłam całkiem aktywna sportowo. Siłownia była dla mnie chlebem codziennym, no może niekoniecznie codziennym, ale trzy, cztery razy w tygodniu mus był, żeby być. Zresztą miałam fajną ekipę współćwiczącą, więc były to również spotkania towarzyskie. Panowie, którzy ćwiczyli razem z nami służyli ogromną pomocą Mam nadzieję, że i tutaj trafię na fajne towarzystwo, które zmobilizuje mnie do systematyczności :)
Teraz to już rozpoczynam program odchudzania pełną gębą i przy profesjonalnej pomocy.
Jutro na pewno zdam relację :)
Nie mogłam poćwiczyć, bo nie chciał się ewakuowac do pokoju dzieci.
Ale się zeźliłam!
To ja tu próbuję coś ze swoim puszystym ciałem zrobić, a on mi na złość!
Później pomyślałam sobie, że przeciez sama mogłam pójśc do dziecięcego pokoju i tam poćwiczyć, ale złość przyćmiła zdrowy rozsądek i zamuliła jakość funkcjonowania mózgu. W pełni mi mózg zatrybił jak byłam na mieście. Tym samym dziś nie ćwiczyłam. Oczywiście, usprawiedliwiając siebie, zwalałam winę na M.
Po 17:00 otrzymałam od M. małą, niepozorną kartę.
Wzięłam do ręki i...i okazało się, że ta mała niepozorna karta była...dwumiesięcznym karnetem na siłownię!!!!
Yupiiijaaaajejjjjj!!!!!
Ależ mi zrobił niespodziankę. Oczywiście został wyściskany i wycałowany aż miał dość.
Jutro rano lecę zatem na siłownię!!!
W zamierzchłych latach 90-tych XX wieku, byłam całkiem aktywna sportowo. Siłownia była dla mnie chlebem codziennym, no może niekoniecznie codziennym, ale trzy, cztery razy w tygodniu mus był, żeby być. Zresztą miałam fajną ekipę współćwiczącą, więc były to również spotkania towarzyskie. Panowie, którzy ćwiczyli razem z nami służyli ogromną pomocą Mam nadzieję, że i tutaj trafię na fajne towarzystwo, które zmobilizuje mnie do systematyczności :)
Teraz to już rozpoczynam program odchudzania pełną gębą i przy profesjonalnej pomocy.
Jutro na pewno zdam relację :)
środa, 2 stycznia 2013
Maraton po Biedronkach.
Z nowym rokiem, nowym krokiem.
Tak też i ja działam dalej w swych postanowieniach.
Póki co treningi nadal są krótkie, a dieta nadal MŻ.
W Sylwestra od mojego M. dostałam w prezencie skakankę :)
Normalnie coraz bardzie się nakręcam i napędzam, aby się spocić i wypocić co nie co, a nawet całkiem sporo.
Dzieci wróciły do żłobka i przedszkola, po odstawieniu zatem dziatwy do wyżej wymienionych placówek, ja mogę szaleć, bo nikt i nic mi przeszkadzaę nie będzie.
Z gazetki promocyjnej sieci Biedronka, dowiedziałam się, że od 31 grudnia zeszłego roku w ofercie jest kilka produktów do fitnessu, wiecej można zobaczyć TUTAJ.
Najbardziej zainteresowała mnie odzież, bo wstyd przyznać, ale to co miałam na sobie ćwicząc nadaje się tylko i wyłącznie na śmieci. A, że alternatywy żadnej, więc ćwiczyłam w tym czymś co jeszcze sie mojego tyłka w miarę trzymało, choć przyznam, że skoki na skakance ufność w ową przyczepność do zadka nadwyrężyły.
Niestety, okazało się, że najbliższa mi odległością Biedronka nie ma nic co by mnie interesowało.
Pobiegałam zatem po kolejnych i dopiero w czwartej trafiłam. Zakupiłam zatem spodnie i koszulkę i teraz moje samopoczucie podczas ćwiczeń wzrośnie zapewne wielokrotnie.
Wczoraj, dzwoniąc do bardzo bliskiej mi koleżanki, przy składnaiu sobie życzeń noworocznych, zeszłyśmy na temat postanowień. Temat odchudzania, diet, ćwiczeń jest nam bardzo bliski i często wałkowany. Padło też hasło o siłowni. Poszłabym, naprawdę poszłabym, bo kiedyś, paręnaście lat temu chodziłam bardzo systematycznie i dobrze się czułam we własnym ciele. Nie wiem jednak czy budżet domowy wytrzyma dodatkowy koszt. Także nastawiam sie bardziej na domową walkę z tłuszczykiem.
Tak też i ja działam dalej w swych postanowieniach.
Póki co treningi nadal są krótkie, a dieta nadal MŻ.
W Sylwestra od mojego M. dostałam w prezencie skakankę :)
Normalnie coraz bardzie się nakręcam i napędzam, aby się spocić i wypocić co nie co, a nawet całkiem sporo.
Dzieci wróciły do żłobka i przedszkola, po odstawieniu zatem dziatwy do wyżej wymienionych placówek, ja mogę szaleć, bo nikt i nic mi przeszkadzaę nie będzie.
Z gazetki promocyjnej sieci Biedronka, dowiedziałam się, że od 31 grudnia zeszłego roku w ofercie jest kilka produktów do fitnessu, wiecej można zobaczyć TUTAJ.
Najbardziej zainteresowała mnie odzież, bo wstyd przyznać, ale to co miałam na sobie ćwicząc nadaje się tylko i wyłącznie na śmieci. A, że alternatywy żadnej, więc ćwiczyłam w tym czymś co jeszcze sie mojego tyłka w miarę trzymało, choć przyznam, że skoki na skakance ufność w ową przyczepność do zadka nadwyrężyły.
Niestety, okazało się, że najbliższa mi odległością Biedronka nie ma nic co by mnie interesowało.
Pobiegałam zatem po kolejnych i dopiero w czwartej trafiłam. Zakupiłam zatem spodnie i koszulkę i teraz moje samopoczucie podczas ćwiczeń wzrośnie zapewne wielokrotnie.
Wczoraj, dzwoniąc do bardzo bliskiej mi koleżanki, przy składnaiu sobie życzeń noworocznych, zeszłyśmy na temat postanowień. Temat odchudzania, diet, ćwiczeń jest nam bardzo bliski i często wałkowany. Padło też hasło o siłowni. Poszłabym, naprawdę poszłabym, bo kiedyś, paręnaście lat temu chodziłam bardzo systematycznie i dobrze się czułam we własnym ciele. Nie wiem jednak czy budżet domowy wytrzyma dodatkowy koszt. Także nastawiam sie bardziej na domową walkę z tłuszczykiem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)