Dzisiejszego ranka myślałam, że mojemu M. nakopię do czterech liter. Powód? Z uporem maniaka wylegiwał się w pokoju, który jest jednocześnie pokojem telewizyjnym, sypialnią, a także w kącie stoi sobie komputer.
Nie mogłam poćwiczyć, bo nie chciał się ewakuowac do pokoju dzieci.
Ale się zeźliłam!
To ja tu próbuję coś ze swoim puszystym ciałem zrobić, a on mi na złość!
Później pomyślałam sobie, że przeciez sama mogłam pójśc do dziecięcego pokoju i tam poćwiczyć, ale złość przyćmiła zdrowy rozsądek i zamuliła jakość funkcjonowania mózgu. W pełni mi mózg zatrybił jak byłam na mieście. Tym samym dziś nie ćwiczyłam. Oczywiście, usprawiedliwiając siebie, zwalałam winę na M.
Po 17:00 otrzymałam od M. małą, niepozorną kartę.
Wzięłam do ręki i...i okazało się, że ta mała niepozorna karta była...dwumiesięcznym karnetem na siłownię!!!!
Yupiiijaaaajejjjjj!!!!!
Ależ mi zrobił niespodziankę. Oczywiście został wyściskany i wycałowany aż miał dość.
Jutro rano lecę zatem na siłownię!!!
W zamierzchłych latach 90-tych XX wieku, byłam całkiem aktywna sportowo. Siłownia była dla mnie chlebem codziennym, no może niekoniecznie codziennym, ale trzy, cztery razy w tygodniu mus był, żeby być. Zresztą miałam fajną ekipę współćwiczącą, więc były to również spotkania towarzyskie. Panowie, którzy ćwiczyli razem z nami służyli ogromną pomocą Mam nadzieję, że i tutaj trafię na fajne towarzystwo, które zmobilizuje mnie do systematyczności :)
Teraz to już rozpoczynam program odchudzania pełną gębą i przy profesjonalnej pomocy.
Jutro na pewno zdam relację :)
Ależ Ci zazdroszczę :)
OdpowiedzUsuńSuper:)
OdpowiedzUsuńDobrze wykorzystaj ten karnet ;)
OdpowiedzUsuńPowodzenia!
Zamierzam :)
Usuń